Strona:Martwe dusze.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kazał z nich usmażyć dla siebie jajecznicę, bo nikt inny nie chciał jéj jeść we dworze. Mieszkała tam także jego rodaczka, guwernantka dwóch panienek. Sam gospodarz przychodził do stołu w surducie, chociaż trochę wyszarzanym, ale jeszcze porządnym, łokcie były w nim całe, nigdzie nie był łatany. Lecz dobra gospodyni umarła, a wtedy część kluczy i drobnych kłopotów jemu się dostała. Pliuszkin zaczął być niespokojny, i jak wszyscy wdowcy, podejrzliwy i skąpy. Na starszą córkę Aleksandrę nie mógł się spuścić, i miał w tem słuszność, bo Aleksandra nie długo uciekła ze sztabs-rotmistrzem, Pan Bóg jeden wie, jakiego kawaleryjskiego pułku i wzięła z nim ślub na prędce w jakiéjś drewnianéj cerkwi, wiedząc, że ojciec nie lubi oficerów, jak gdyby wszyscy wojskowi byli karciarzami i utracyuszami. Ojciec posłał jéj na pożegnanie przekleństwo, ale gonić ich nie myślał. W domu zrobiło się jeszcze puściéj. U właściciela coraz widoczniejsze stawało się skępstwo, przebijająca we włosach siwizna, wierna jego przyjaciółka, dopomagała mu do rozwinięcia się. Nauczyciel Francuz był oddalony, bo na syna przyszedł już czas służby; madame została wypędzoną, bo pokazało się, że nie była bez grzéchu w porwaniu Aleksandry. Syn, którego ojciec wysłał do gubernialnego miasta, żeby słu-