Strona:Martwe dusze.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tuż, pokaże się pogoń. Oddychał z ciężkością i kiedy probował przyłożyć rękę do serca, to poczuł, że było niespokojne niby przepiórka w klatce. „Jaką mi łaźnię sprawił! patrzcie co to za człowiek!“ Wyrzekał ciężko na Nozdrewa, do wyrzekań wmieszały się i nieładne słowa. Cóż robić? Był Rossyaninem i do tego rozdrażnionym! A i sprawa była nie lada. „Co tu mówić,“ rzekł do siebie, „a niech no by tylko nie był przyjechał kapitan-isprawnik, może bym więcéj nie ujrzał Bożego świata! Przepadł-bym jak bańka na wodzie, bez żadnego śladu, nie zostawiwszy potomstwa, nie zostawiwszy przyszłym dzieciom ani majątku, ani uczciwego imienia!“ Bohater nasz bardzo troszczył się o swoich potomków.
„To nie dobry pan dopiero!“ myślał sobie ze swojéj strony Selifan: jeszcze nie widziałem takiego pana. Plunął bym na niego za to. Ty lepiéj człowiekowi już nie daj, a konia powinieneś nakarmić, bo koń lubi owies. To jego pokarm.“
Konie, zdaje się także myślały coś niepochlebnego o Nozdrewie: nie tylko gniady i ławnik, ale nawet i deresz był w niedobrym humorze. Chociaż jemu dostawał się zawsze owies lichy i Selifan sypiąc mu do żłobu, nigdy nie zapomniał powiedzieć mu: „Eh ty podły!“ jednakże, był to owies, a nie siano: i jadł ziarno z przyjemnością,