Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak — podpisany Rossmore!
— I to ma dowieść czego?
— Jakto czego?
— Jeżeli chcesz, żebym powiedziała... Może masz umówionego wspólnika...
Był to ciężki cios; Tracy się zawahał. Powiedział smutnie.
— Masz słuszność. Nie pomyślałem o tem. O, mój Boże, nie wiem już co mam robić! Wszystko robię źle... Odchodzisz? i nie powiesz mi nawet dobranoc? albo dowidzenia? Jeszcześmy się nigdy tak nie rozstali!
— Och, chciałabym uciec... Idź już... a po tem, po pauzie:
— Ale przynieś kablogram, jak tylko go otrzymasz...
— Pozwalasz?! Niech Bóg cię błogosławi!
Odszedł w samą porę. Wargi jej drżały już oddawna — teraz wybuchnęła płaczem. Od czasu do czasu wyrywały jej się słowa.
— Odszedł! Straciłam go! Nigdy go już nie zobaczę! i nie pocałował mię na pożegnanie — nie okazał nawet chęci pocałować mię wbrew mojej woli! a wiedział, że to poraz ostatni! a ja myślałam, że on to zrobi! nigdy nie spodziewałam się, że mię potraktuje w ten sposób po tem wszystkiem, co między nami zaszło! o! o! o! co ja pocznę?! To poczciwy, biedny, dobry, naiwny kłamczuch, i oszust, ale ja go tak kocham! a mam go stracić — stracić w ten sposób! A może przyjdzie mu na myśl napisać do mnie?! nie, nie, nie domyśli się! nigdy o niczem nie myśli! jest taki uczciwy i prostoduszny! nigdyby na to nie wpadł! Ach, co mu przyszło do głowy, że cośkolwiek wskóra podstępem? nie ma do tego żadnych danych — za wyjątkiem odrobiny obłudy... O, dlaczego mu nie powiedziałam, żeby tu wrócił nawet bez telegramu, a teraz, jeżeli go nie zobaczę — sama sobie będę winna! Nie śmiem spojrzeć ludziom w oczy!


ROZDZIAŁ XXIV.

Nazajutrz kablogram oczywiście nie nadszedł. Była to niewymowna klęska, albowiem Tracy nie mógł się pokazać bez tego dokumentu, aczkolwiek nie stanowił on żadnego dowodu. Ale jeżeli nienadejście kablogramu pierwszego dnia nazwać można niewymowną klęską, to gdzież jest słownik, w którym znajdziesz odpowiednie określenie na bezowocne czekanie dnia dziesiątego?... Każde dwadzieścia cztery godziny sprawiały, iż Tracy wstydził się sam przed sobą więcej, niż wczoraj, w Sally zaś utrwalało się przekonanie, że nietylko nie miał on ojca, ale nawet brak mu było wspólnika — a więc w konsekwencji uważano go za fałszerza i szantażystę — i czyż mogło być inaczej?
Były to ciężkie dni dla pana Barrow i Spółki Artystycznej. Wszyscy mieli po uszy roboty, starając się pocieszyć Tracy. Zwłaszcza Barrow, ponieważ Tracy zwierzył mu się ze wszystkiego. Musiał więc prostować złudzenia Tracy, że ma on ojca, że ojciec ten jest earlem i przyśle mu kablogram.
Barrow szybko porzucił myśl przekonania Tracy, iż wogóle niema on ojca, ponieważ wywarło to fatalny efekt na pacjencie, w sposób zatrważający, podniecając jego gniew. Na próbę pozwolił przyjacielowi łudzić się, że ma ojca. Rezultat był tak pomyślny, iż Barrow brnął dalej i pozwolił u myśleć, że ojciec ten jest earlem. To również wywarło pożądany skutek i Barrow gotów był zgodzić się, że Tracy ma dwóch ojców, jeżeli chce. Ale Tracy nie chciał, więc Barrow usunął jednego ojca, wzamian pozwalając mu się łudzić, że otrzyma telegram — w co Barrow słusznie wątpił. Tem niemniej wałkował on ten kablogram codziennie, gdyż miał wrażenie, że to jedno utrzymuje Tracy przy życiu.
Były to bardzo gorzkie dni dla biednej Sally, dni poświęcone przeważnie płaczowi w samotności. Ponieważ obficie zwilżała swoje szatki, zaziębiła się, a wilgoć, przeziębienie i rozpacz odebrały jej apetyt. Aż żal było na nią patrzeć — biedne stworzonko!
Nieszczęście jej było aż nadto wielkie, a jednak wszystkie moce przyrodzone i wszystkie okoliczności zdawały się pracować nad tem, by je powiększyć. Przedewszystkiem, nazajutrz po udzieleniu dymisji Tracy, Hawkins i Sellers wyczytali w telegramie Zjednoczonej Prasy, iż w ostatnich czasach ulubioną zabawką stało się zdumiewające „Prosię w Koniczynie”; że od brzegów Oceanu Spokojnego do Atlantyku cała ludność wszystkich Stanów Zjednoczonych tylko tem się zajmuje, że wszelka praca wobec tego zamarła; że sędziowie, adwokaci, złodzieje, księża, bandyci, kupcy, mechanicy, mordercy, niewiasty, dzieci, niemowlęta — wszyscy jednem słowem od rana do wieczora zajęci są jednem i jeden tylko cel im przyświeca: wpędzić owo Prosię, szczęśliwie roz-