Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dobrze, to bardzo dobrze. Ale teraz niech mnie pan pohuśta tak, jak to robi mój tatuś!
— Ależ, owszem... Przypominasz mi, dziecko, moją małą córeczkę, która też była miłą i grzeczną, jak i ty. Niech cię Pan Bóg darzy szczęściem!
— A czy pan bardzo kochał swoją córeczkę? Bo mój tatuś to mnie bardzo kocha.
— Kochałem ją nad życie. Co rozkazała, to zawsze spełniłem.
— Więc i ja pana bardzo kocham! Czy chce mnie pan pocałować?
— Ależ, naturalnie. Ten pocałunek będzie dla ciebie, a ten dla niej. Teraz ty mi ją zastępujesz, więc co każesz: — to spełnię.
Ucieszona Abby aż zaklaskała w rączki. Nagle, usłyszawszy warczenie bębna, krzyknęła: —
— Żołnierze idą! Żołnierze! Panie Generale, Abby chce ich widzieć!
— Za chwilę ich ujrzysz, moja droga, ale przedtem musisz spełnić moją prośbę.
W tym momencie wkroczył do komnaty oficer i zaraportował:
— Już są tam!
Lord Protektor podał Abby trzy małe gałki z wosku: dwie białe, a jedną czerwoną. Czerwona gałka miała wskazać tego z trzech pułkowników, który miał był ponieść karę śmierci...
— Och, jaka to śliczna, ta czerwona gałka! Czy mogę ją zabrać z sobą?
— Nie, dziecko, nie można. Usuń teraz nieco kotarę, zasłaniającą otwarte drzwi, a ujrzysz w są-