Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod stopami potężna górę, tysiące lat na swym grzbiecie dźwigającą i najgwałtowniejszym burzom dumne stawiającą czoło. Cóżkolwiekbądź, z wielką radością powitaliśmy ląd zbawczy. Jak wulkaniczne wysepki występujące z toni morza, wynurzać się zaczęły szczyty gór okolicznych oświécone słońcem i zrazu niepewnie, blado rysowały się na szarém tle mgły i dészczu, potém coraz wyraźniéj niższe części gór występowały, a dészcz już tylko w niektórych padał dolinach. Mgły ogromnemi bałwanami przeciągały w różnych kierunkach, zasłaniając i odsłaniając kolejno pojedyncze części pięknego krajobrazu. Ukazał nam się jeszcze jakby delikatną gazą powleczony Zamek diabelski i owa altana, do któréj nie mogliśmy zdążyć przed dészczem. Padał on jeszcze, ale wiatr znacznie się zmniejszył i nie było obawy nawałnicy. Na węgierskiéj stronie zachmurzone niebo groźny jeszcze przedstawiało widok, ulewne dészcze nie ustawały, ale owa ogromna czarna chmura, w któréj grzmiało i błyskało się ciągle, już przecież cofnęła się na bok.