Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku północy; lecz spodziéwając się nierównie wspanialszego ze szczytu, do którego jeszcze dobra godzina drogi, nie zatrzymywaliśmy się tutaj, zwłaszcza że coraz grubsze chmury występowały na czysty przed chwilą błękit, a nawet dészcz padał w niektórych dolinach. Pozostawała do przebycia najprzykrzejsza, najtrudniejsza część drogi: począwszy od źródła, przez kwadrans trzeba było wspinać się prawie prostopadle pod górę kamienistym źlebem. Jest to dość mecząca przeprawa, ale kto ma mocne piersi, przebędzie ją bez szwanku, bo niéma żadnego niebezpieczeństwa, a kamienie nie usuwają się pod nogami. Pod samém siodłem widzieliśmy ogromny płat zlodowaciałego, zczerniałego śniegu, który zapewne przetrwa już do nowego, tém bardziéj że niedługo czekać na to trzeba, bo śniég w lipcu lub sierpniu nie jest tutaj osobliwością.
Wyszedłszy na siodło, ujrzeliśmy się jakby na bardzo obszernéj równinie. W dość znacznéj odległości na prawo, to jest na zachód, wznosił się szczyt zwany Pół-babie, niby niewielki, łagodnie zaokrąglony pagórek. Na lewo, to jest na wschód, stérczał groźnie Zamek diabelski, do którego zdążaliśmy właśnie. Wysokość siodła jest granicą lasów; odtąd nie rosną już jodły, tylko plącząca się, kręta kosodrzewina, najpewniejsza wskazówka w jak wysokich znajdujemy się sferach, i karłowaty jałowiec, zaledwie dający się odróżnić od mchu, którego gruba warstwa ziemię zaściela. Zaledwie weszliśmy na siodło, owionął nas ostry i dość mocny wiatr; przygotowani już na ten zwyczajny górski pocałunek, zaopatrzyliśmy się w cieplejsze odzienie, bo