Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którzy przy wielkiém gospodarstwie nie mogą się obejść bez najemników, wszyscy inni pomagają sobie wzajemnie bez zapłaty. Ten ma konie, więc na wiosnę zorze rolę biednéj wdowie, ona mu za to sadzi i okopuje grule. Ów skosi łąkę sąsiadowi, ten nawzajem pomoże mu grabić lub zwozić. Gdy przyjdzie wybierać i rafać len, wszystkie sąsiadki i krewne kolejno pomagają sobie. Rafanie lnu jest tu uważane za pewien rodzaj zabawy i przeciąga się zwykle późno w noc; wesołe żarty, śmiechy, czasem muzyka i śpiewki, towarzyszą robocie. Nie można się dosyć nacieszyć i nadziwić zgodą i poszanowaniem własności jakie tu powszechnie panują. Nie słychać nigdy o tych tak pospolitych kradzieżach w polu, nie widać nigdzie owych budek w których po całych nocach stróżują u nas ziemniaków, grochu lub kapusty; tu wszystko bezpieczne, bo najlepszą strażą jest sumienie poczciwego ludu wiernego moralnéj zasadzie: Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło. Polany i łąki mają zazwyczaj po kilku właścicieli; gdy przyjdzie pora sianokosu, koszą i suszą wspólnie trawę, i dzielą się dopiero sianem, wiążąc je w płachty. Wszystko odbywa się zgodnie, bez kłótni i zazdrości.
W oświacie wielką także wyższość mają górale nad naszymi wieśniakami. Wszyscy młodsi, a szczególniéj kobiety, umieją czytać; wielu oddaje synów swoich do szkół, i żadnych nie szczędzi wysileń, byle ich doprowadzić do duchownego stanu, będącego u nich w wielkiém poważaniu. Teraźniejsze jednak urządzenie szkół na zasadzie bezwyznaniowości, i częste lekceważenie, a nawet otwarte szyderstwa z religii i moralności, jakiego sobie pozwalają wobec młodzieży postępowi profesorowie, odstręcza od nauki lud głęboko wierzący. „Wolę ja żeby mój syn umiał tylko czytać i pisać, niż żeby miał wyjść na takiego niedowiarka, jak ci mądrzy panowie po miastach“ mówi niejeden poczciwy ojciec.