Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiozę sam i moja rola opiekuna na tem się kończy. Tu są twoje papiery — i różne listy i dokumenty, które mi twój ojciec wraz z tobą przysłał. Zachowaj to u siebie, jeśli chcesz, zabierz swe sprzęty i co życzysz z domu. Przed ślubem masz prawo do wszystkiego, potem do niczego. Mam nadzieję, że to zapamiętasz.
— O tak, może stryj o to być spokojnym! — odparła, zacinając się także w zawziętości.
Mówiła mu już „stryju“ teraz.
Ślub się odbył o rannej godzinie i dnia roboczego — więc kościół był prawie pusty. Oboje młodzi promienieli szczęściem — widzieli tylko siebie, i ledwie ceremonja się skończyła, Stankar uprowadził żonę, nie dał jej nawet zbliżyć się do Łużyckiego, siedli do oczekującego na nich powozu pocztowego i uwiózł ten skarb jak najdroższą zdobycz. Gdy turkot bryczki umilkł, wyszedł z kościoła Łużycki, na furmana swego skinął, i samotny odjechał do pustego domu.
Długi czas potem nie widziano go w polu i w boru. Podobno chorował ciężko — ale na jesieni spotykano go znowu jak zwykle, przy stadzie lub ze strzelbą i taksami w lesie, i ludzie mówili, że był jak dawniej — tylko zbielała mu do cna głowa i kark się trochę zgarbił.
Tej zimy zmarła Brzezicka. Jednakowo smutno i pusto było w obu sąsiednich dworach, i jednakowa troska toczyła dusze dziedziców.
O Stankarach naturalnie nie było żadnej wieści.