Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeląkł się sam tego zuchwalstwa; myślał, że go spiorunuje wzgardą; tymczasem ona popatrzyła nań chwilę przejmująco, potrząsnęła głową i odrzekła zwykłym, ponurym tonem:
— Za nienawiść lub miłość nikt nie może ręczyć, ani pan, ani ja. Ale na to mogę przysiąc, że nie pokocham ani Niemca, ani próżniaka, ani nikczemnika, ani hulaki... tego wszystkiego, czem pan jest! Polka zaczyna od szacunku!
— Zobaczymy, kto kogo zwycięży! Ja jeszcze nie znam porażki — rzekł stanowczo.
— Jeszcze pan nie znasz wielu rzeczy. A przedewszystkiem zapominasz się pan względem mnie. Jestem zaręczona.
— Między ustami a brzegiem puharu wiele jeszcze zdarzyć się może — rzucił lekko.
— Zastosuj to pan do siebie.
— Wolę do pana Głębockiego — odparł zuchwale.
— Jak się panu podoba, byle nie do mnie. Zechce pan uwolnić mnie od dalszej swej arogancji. I moja cierpliwość może się wyczerpać!
— Ale nie moja.
— Obejdę się bez tej wiadomości.
Rozdrażnienie wybiegło obojgu na twarze: ona stała się blada jak marmur, na jego czoło wybiegła sieć żył. Kipiał pod chłodem tej dziewczyny, zapomniał panowania nad sobą.
Gdzie się podziało jego cezarowe: veni, vidi, vici!
Po ostatniej odpowiedzi panna Jadwiga ruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Począł chodzić wzdłuż i wszerz, by się opamiętać.
Jan go tak zastał.