Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On zawsze ma gust na cudze. Póki wolne i nieogłaskane, milczy; gdy kto wyróżni i zdobędzie, wydziera włosy i szaleje. Z taką taktyką niedaleko zajedzie. On mnie ambasadorem, a ja jego zrobiłbym wielkorządzcą australijskich kolonij. Niech obdziera ludożerców!
Spojrzał na zegarek i poruszył się niespokojnie.
— Otóż, Michel, chciałem cię prosić, abyś na wypadek jakiej katastrofy ze mną popalił papiery w tem biurku co do jednego, bo widzisz...
— Widzę, że ci bardzo pilno mnie się pozbyć! Zum Henker! Te pamiątki nie zginą i ty także, bądź spokojny! Cha!, cha! Kręcisz się, jak fryga.
— Cóż chcesz, boję się spóźnić na pojedynek.
— Uhm, pojedynek, ale bez sekundantów. No, no, ambasadorze, ruszaj, ruszaj! Przyjdę wieczorem powitać cię zwycięzcą. Bywaj zdrów!
Po chwili sławne na cały Berlin taranty hrabiego stały u bramy hrabiny Aurory.
Ciocia Dora odprawiała koronkę, a piękna pani mówiła cała wzburzona:
— Wiesz, jeżeli ten błazen cię zadraśnie, to ja mu zrobię coś okropnego... ja, ja...
— Wypowiesz mu swój dom! — podchwycił hrabia.
— Wypowiem! — potwierdziła energicznie, jakby mówiła: poćwiertuję go żywcem.
Szyderczy grymas przeszedł twarz Wentzla.
— Za taką ofiarę, mój skarbie, zachowam dla ciebie dozgonną wdzięczność — rzekł z całem przejęciem.
Dopiero w drodze do Kirschmühl pozwolił sobie w myśli na krytyczną uwagę: