Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadzia spuściła głowę. Głos w duszy mówił prawdę, nie próbowała się nawet bronić przed tą niedolą. Była pokonana, składała broń. Przez te dni dziesięć poznała już, co to tęsknota, — poznała, co nuda i pustka serdeczna, której nikt nie zapełni, tylko jeden jedyny! List dopełnił miary. I on tęsknił, i on myślał o niej, pracował, zrywał stare nawyknienie i zgadł to, czego pragnęła, choć o biednym bohaterze nigdy z nim nie mówiła. O, jakże mu była wdzięczna.
Raz jeszcze odczytała pismo. Łzy jej się cisnęły do oczu, jakaś radość napełniała duszę. Wstała, zbliżyła się do okna, przez które zaglądały do pokoju gwiazdy na wyiskrzonym tle nocy zimowej.
Gwiazdy mrugały do niej: o, dziewczyno, i co warte twe życie po ten dzień i jakaś ty dziś bogata — masz niebo w duszy! Podziękuj!
I myśl Jadzi poszła ku gwiazdom i szeptała modlitwę całej swej istoty przeistoczonej.
— Bądź pochwalony, Boże, mojem szczęściem, bądź pochwalony mojem kochaniem! Niczego nie pragnę, tylko, byś mu w pracy dopomógł, w trudzie pobłogosławił, byś go nauczył uczciwie żyć, szlachetnie myśleć, dobrze działać. Zrób zeń, Boże, człowieka, któregoby świat szanował, i daj, Boże, by mnie kochał, jak kocha.
Potem milczała chwilę i wyszeptała znowu z rzewną prośbą:
— A ty mi daruj, bracie, żem jemu oddała serce. Nie przeklinaj. Walczyłam ile mocy. Terazem słaba, zmęczona i pokonana. Daruj mi! Nie mogłam inaczej...
Nazajutrz rano Jan otrzymał od siostry krótką kartkę w oficynie: „Odpisz, że zgadł i żem mu bardzo