Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwalać sobie na przypuszczenia krzywdzące. Bądź pan pewnym, że ona bez pana pomocy potrafi utrzymać swój honor nieskalanym, i chyba pana dzika zazdrość wymyśli cień na nią. Chciej pan i to zapamiętać, że raz drugi nie ujdzie podobna rozmowa między nami na sucho.
— I owszem, pragnę tego. Nie lubię marnować słów i wolę kule! — rzucił zajadle Polak.
— A zatem, do widzenia! Rachunki nie skończone między nami, ledwie zaczęte. Tymczasem, tu nie miejsce i nie chwila stosowna.
— Spotkamy się jeszcze, panie hrabio! Radzę być ostrożnym ze mną.
— Na zbójców mam rewolwer zawsze, a dla przeciwnika pistolety i szpadę. Żegnam pana!
Wyszedł bez ukłonu. Głębocki został, patrząc na drzwi z wyrazem piekielnej zawiści. Twarz jego, posępna, była straszną w tej chwili. Potem opamiętał się, przetarł czoło dłonią, coś zamruczał i wrócił do salonu. Stawano do kadryla — nie chciał tańczyć, usiadł obok drzwi i nie spuścił oczu z jednej pary.
Opale migotały we włosach tancerki, a tancerz wyróżniał się wzrostem i pięknością.
Bawili się ochoczo, śmiejąc się z konceptów Jasia i Cesi, których mieli za vis-à-vis.
Głębocki siedział sam, jak szara plama w tym salonie, był opuszczony, znękany, rozdrażniony w najwyższym stopniu. Z natury nietowarzyski, mruk, zazdrośnik, nie miał nigdy przyjaciół, w rodzinie go nawet nie lubiano: więc zgorzkniał przed czasem, nie znał zabawy, żartu, swobody. Niezadowolony wiecznie z całego świata i z siebie, mizantrop, pesymista, żył, męcząc siebie i wszystkich wokoło. Smutne finansowe