Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jadwisia, sztywna jak automat, sprzątała ze stołu.
— Może ci pomódz, moje dziecko? Pokaż mi pokoje gościnne; rozlokuję się na noc. Zrobiliśmy wam okropny kłopot najazdem. Chodź, ułatwimy nieco mamie.
Dziewczyna, nic nie mówiąc, poszła przed nią, świecąc ogarkiem świecy, zatkniętym w kałamarzu.
Przy tém fantastyczném, mdłem oświetleniu, pokoje gościnne wydawały się jeszcze bardziéj odrażającemi.
Panna Felicya wzięła się do dzieła i po chwili już mustrowała dziewczynę, która, wciąż milcząc, spełniała polecenia.
We dwie uprzątnęły jako tako pomieszkanie. Przybył téż na pomoc furman pana Erazma i wykończył dzieło.
Teraz przygotujemy do kolacyi — rzekła panna Felicya. — Zaprowadź mnie do jadalni, kochanko.
Tu przybył im nowy sukurs: Zygmunt z Adamem. Robota poszła prędko.
Zygmunt nawet, na zgrozę matki, zapalił świecznik olejny i dobył z szafy przez wytłuczoną szybę porcelanę odświętną.
— Co ty robisz! — zawołała pani Zofia na ten widok.
Ale spojrzała na obecnych i umilkła.