Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VII.

Pewnego słotnego październikowego wieczora konny posłaniec przyjechał z Rudy z listem od Kazia. Pani Taida zachorowała na zapalenie płuc, stan był groźny, konie wysłano w ślad za posłańcem.
Ozierska, posłyszawszy wieść, załamała ręce.
— Ona z tego nie wyjdzie, zobaczysz. Ona nigdy nie chorowała! To będzie koniec!
Stasi ścisnęło się bólem serce, poczęła rozpytywać posłańca. W Rudzie panował groźny popłoch. Posłano konie na wsze strony. Po nią, po księdza i po Włodzia.
Zaraz też Stasia się zebrała i Ozierska też ruszyła z nią, płacząc i modląc się naprzemiany.
Przyjechały pod wieczór, wyszedł na ich spotkanie Kazio i na zapytanie o chorą, uczynił ruch rozpaczny.
— Ja nie wiem. Nie wydaje się bardzo chora, ale odrazu zapowiedziała, że umrze. Cały dzień daje mi rozporządzenia, dyktuje, co dalej czynić, co komu się należy, co komu przeznacza — wszystko najprzytomniej!
— Chciała nas widzieć? — spytała się Ozierska.