Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Procent wystarczał im tutaj do zupełnie wygodnego życia, o byt tedy były bez troski.
— Tylko pacjentów nie będzie! — śmiali się wszyscy.
Ale pierwszej zaraz niedzieli chłopi, przybyli na targ ze strony Rudy, poczęli czegoś szukać, chodzić od domu do domu, rozpytywać i choć ich zbywano fukaniem lub drwinami, trafili do „panienki“.
Aptekarz zdumiał, gdy mu tegoż dnia trzech chłopów przyniosło recepty ze śmiałym podpisem: „Dr. Stanisława Ozierska“.
W aptece dużo ludzi było, był też i Fijolski. Obadwa obejrzeli recepty, podrwiwając, a aptekarz rzekł do jednego z chłopów:
— To od kaszlu dostałeś lekarstwo?
— Nie, to od febry.
— Tu stoi krople od kaszlu.
Poczęto się śmiać i ktoś spytał:
— A dużoś dał za tę poradę?
— Nic! — odparł chłop. — A krople niech mi pan da. Ja pewny, że pomogą. My tę panienkę już znamy. Ona jest chłopski doktór; od progu nie odpędza nikogo, a że pomocna, to wiemy.
Aptekarz z doktorem poczęli z sobą szeptać, ale farmaceuta wkońcu głową potrząsnął.
— Nie można! Straszno! — zcicha rozmowę zakończył i wziął się do sporządzenia lekarstw, a Fijolski wyszedł namarszczony.