Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

suteren i strychów kamienicy, nauka bardzo była początkowa.
Czarna dziewczynka wydobyła też książkę i kajet, zaczęło się czytanie.
Monotonnie terkotała maszyna do szycia. Szwaczka zdawała się automatem, druga jej uczenica, nie należąca do uczących się, ziewała ukradkiem i zerkała na studenta, wreszcie, gdy zegar wybił godzinę, wstała, poczęła się zbierać do wyjścia.
— Idziemy razem, Mańka? — szepnęła do towarzyszki.
Tamta, jakby z żalem zamknęła książkę.
Złożyły robotę, cicho zamieniły słów kilka ze szwaczką i poczęły się ubierać do wyjścia. Dzieci pisały teraz, Stuch, chodząc za ich plecami, dyktował i poprawiał.
Dziewczyny wybiegły na schody i rozwiązały się ich języki.
— Chce ci się z dziećmi dukać to czytanie? Mnie od tego sen morzy. Żebyż jeszcze ten student był co ludzkiego! Eee — cała mi ta buda obrzydła. Niedługo kantem wszystko puszczę. Trafia mi się co lepszego.
— A co? — ciekawie spytała Mańka.
— Eee — co mi tam gadać. Zaraz wszystko ojcu wypaplesz.
— A to sekret?
— Nie sekret, ale poco wszystko starym gadać. Co im do naszych spraw? Żebyś mi poprzysięgła, że się nie wygadasz, tobym ci powiedziała.