Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okolicznościach będzie tylko urzędową formą, dogodną dla nas obojga, i nie wątpię, że się pani na to zgodzi, jak mi to było obiecane przed czterema laty. Przytem zwracam pani, jako dług, owe pięć tysięcy rubli, które wówczas uratowały mi więcej, niż życie.
Wstała gwałtownie. W duszy jej działo się coś nieznanego. Drżąc cała, poczęła szybko chodzić po pokoju.
Młodzieniec nie spostrzegł tego ruchu, dobył pugilares z kieszeni i wyjął z niego paczkę banknotów, które położył na stole.
Nagle stanęła przed nim. Uśmiech sfinksa miała na ustach, ale już panowała nad sobą.
— Zabierz pan te pieniądze. Chcę być wierzycielką pana i na rozwód się nie zgadzam.
Teraz on nie rozumiał.
— Pani się nie zgadza? Dlaczego? — spytał głucho.
— Bo mi się podoba mieć pana za męża i nie mam ochoty być stroną w rozwodowym procesie.
Krew zalała twarz młodego człowieka, gdzieś w głębi straszny gniew stojącej wody poczynał wzbierać powoli.
— Sądzę, że pani żartuje. Powód podany jest żadnym; rozwód, o który proszą obie strony, nie daje pola do skandalicznego procesu.
— Bardzo być może, ale ja żadnego nie chcę i pozwolenia na rozwód nie otrzyma pan ode mnie, bo... nie chcę.