Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o domowem szczęściu i jak dziecko zaciągnąłem sobie sznur wokoło szyi, nie myśląc, że mnie zdławi kiedy.
— Aha! a co! — redaktor rozłożył ręce, jak Piłat — mówiłem, odradzałem: niech warjatka szuka warjata. Nie, wlazłeś ty, poważny chłopak, do Bonifratów, ot, i masz! dławi cię postronek! Jakbym widział; zakochałeś się, chcesz spędzić ślubem miłość, a tu nie można, choć się obwieś! Czy wiesz, z tobą jest coś, jak z tą Zosią z piosenki:

Chciało się Zosi jagódek!

Redaktor w wielkiem podnieceniu zanucił melodję tak fałszywie, że aż przeze drzwi wyjrzała muzykalna twarz sekretarza, wykrzywiona zgrozą, a Chojecki chwycił się za uszy i parsknął śmiechem.
— Już to nie po panu odziedziczyła talent panna Henryka — zauważył.
— Mniejsza o talent. Chodzi o sens, a ten zrozumiałeś, nieprawdaż?
— Doskonale! Pozostaje Zosi, to jest mnie, prosić Jasia, to jest pannę Henrykę...
— Co? o jagódkę?
— Nie, o pozwolenie zerwania jej gdzieindziej, czyli o rozwód.
— Aha, i lecisz po to do Paryża! Ej, chłopcze, przez surdut widzę, jak ci serce gore!
— Ma wszelkie prawo odezwać się choć raz. Mam lat dwadzieścia sześć, dom, fundusz i starego stryja, który zna historję mojego małżeństwa