Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o tej sprawie. Panna Lawinja starała się swej impertynenckiej i żywej twarzy nadać rysy i wyraz starca i grobowym głosem powtarzała:
— «Jestem Sumorok!»
— Proszę dodać: Bazyli — dopowiadała już uspokojona Iza.
— Bazyli! Doprawdy! Nie dosłyszałam. Znałam w Paryżu księcia Bazyla! Ach! co za tancerz, et causeur, et vaurien! Nazywano go «Dido!»
— Kuzyn Margrabiny P.?... — spytała księżna Idalja.
— Tiens, znasz go zatem. Słyszałaś o awanturze z Niniche?
— Słyszałam.
— Jaka awantura? — zagadnął Maszkowski.
— Nie sportowa, hrabio! — z przekąsem rzuciła piękna pani.
— Och! znam się i na tamtych. Więcej miałem kobiet niż koni w życiu. Słowo daję!
Panie przy tej niebotycznej szczerości spojrzały na Izę, czekając słowa, lub chociażby grymasu. Ale księżniczka miała ten sam, co przedtem, uśmiech zdawkowej uprzejmości na ustach. Nie zrozumiała, czy nie dosłyszała.
Zaczęto tedy opowiadać awanturę o tyle słoną, o ile pieprzną. Sumorok poszedł w niepamięć.
Książę Lew jechał milczący. Z przyzwyczajenia do form nie ustąpił na jotę. Uśmiechał się, w porę potakiwał, uważał na wierzchowca księżny, ale wewnątrz wzbierał w nim głuchy bunt i niezadowolenie.
Czasem drgały mu powieki i kąty ust, to znowu koń, ściągnięty nerwowo, boczył się i skakał. Książę