Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanęli wszyscy i milczeli, mimowolnie przejęci. Książę pierwszy nieco się opamiętał.
— Potrzebujesz czego odemnie, człowieku? — spytał.
Widmo otworzyło usta blade i głosem, co jakby z bezdennej próżni szedł, odparło.
— Czy ty nowy kniaź na Holszy i Czartomlu?
— Jakeś rzekł!
Wówczas człowiek powoli rękę kościstą do czoła podniósł i zdjął czapkę wielką, pomimo lata baranią, i odkrył czaszkę łysą, lśniącą, żółtawą, jak kość słoniowa.
— Jestem Bazyli Sumorok! — wymówił głucho.
— Sumorok! — powtórzyła zcicha panna Lawinja, zapominając o swej katastrofie i podsuwając się bliżej.
Książę, który przy ruchu starca rękę też do czapki podnosił, opuścił ją, usłyszawszy nazwisko.
— Szukałem ciebie w tym pałacu, ale tam Sumoroków nie puszczają — i słusznie! Więc czekałem cię na drodze, bom chciał zobaczyć, do kogoś podobny? I spytać chciałem, jaki ty będziesz? Czy jak ci dawni, czy może prawdziwie nowy — inny?
— II est fou! — szepnęła księżna Idalja.
Starzec na księcia bez przerwy patrzał, magnetyzował go, w osłupienie wprawiał.
— Zobaczyłem ciebie, ale twarz twoja nic nie mówi! Dziwisz się mej śmiałości!... Mam prawo! Sumorok jestem. Holszański wie, co to znaczy! Przez trzy wieki wy nam nie daliście być dobrymi — my wam spokojnymi. Teraz, gdyście nas zgnębili, powiedz, będziecież wy inni — dobrzy?... Ja mam prawo po-