Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozprawę«. W każdej z nich, fala uczuciowa pomiędzy pierwszem a ostatniem słowem stale wzbiera, rośnie, osiąga swoją najwyższość i zwolna opada.
Opada wszakże nie do poziomu tęsknego zadumania, do ugaśnięcia ostatniej iskry wrażliwości, jak w Dumie właściwej, po której w duszy słuchacza smutek się tylko wije, niby tuman senny.
Ona się zatrzymuje mądrze na tym stopniu, który jest chwilowym spoczynkiem, szerszem nabraniem oddechu, przy nieukojonej jeszcze wibracyi owej uczuciowej fali.
Rozumiemy też doskonale, że słuchacze nie chcą się rozchodzić, choć teorbanista umilkł i ledwie że po strunach brząka.
Że owszem kupią się przy nim, przynoszą mu wina, żeby się pokrzepił i czekają milcząc, aż buchną znowu szerokim okrzykiem:

»Jeszcze śpiewaj!... Jeszcze!«

A dziad:

»Stójcie! Stójcie! Niech oczyma pobujam po stepie!«