Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dujący głośno i dobitnie, czy podsądni mają jeszcze co do powiedzenia?

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

Panowie przysięgli wyszli, aby się naradzić.
Ściśle rzeczy biorąc, nie było się nad czem i naradzać nawet. Sprawa była jasna, czyn przyznany, okoliczności wiadome. Tak rozumowali jedni. Drudzy mieli skrupuły. Szkoda drobna, dzieciaki głupie; stosować do nich wielkie paragrafy karne, to jakby iść z armatą na muchy. Gdzież zaś kto słyszał nazywać rabunkiem zjedzenie funta masła i trzech krajanków sera? Gdzież kto z patykiem takim gwałtu i włamania dopuścić się może?
Podzieliły się głosy. Bierniejsze umysły powstawały jeszcze, pod wpływem abstrakcyj prawnych i świetnej mowy prezydującego; samorzutniejsze już się otrząsnęły nieco.
Ale pan Hieronim, który się dotąd zdecydować nie mógł, a któremu się okrutnie do szczupaka i do wista spieszyło, przyłączył się nagle do kategoryi pierwszej i utworzył większość. Czas było nareszcie skończyć z tą mizeryą!
Rzecz oczywista i jak słońce jasna, że kiedy drzwi były zamknięte, a zostały otwarte, to był to gwałt, było włamanie.
Jeżeli zaś z po za drzwi otwartych w ten sposób skradziono masło i sery, to była to kradzież z włamaniem.