Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bili, to Bóg wie nie jak cudowali, a ja i tak się zuczyła!
Podniosła głowę z cichym śmiechem i patrzyła w słońce.
To jej patrzanie w słońce miało swój szczególny charakter. Coś jakby bezwiednie dziecięcego w niem było. Jakaś głęboka naiwność, jakaś ufność wielka. Tak pliszka przydrożna w nie patrzy, kiedy jeszcze pola czarne, a rój muszek nie wzleciał w powietrze; tak w nie patrzy sasanek leśny, kiedy wyniknie z ziemi wskróś śniegu i na kwiat się zbiera. A w jej uśmiechu to była zaraźliwość jakaś. Dławiło mnie w gardle od jej opowieści, a usta moje same się uśmiechały do niej.
— I jakże to było? — zapytałam.
— A no, dostałam ta od jednej dziewuszki „groszówkę.“ Stargana była ona groszówka, ale że „lutery“ wszystkie były na niej, jak należy. Tom bez trzy dni medytowała, „kandy“ ja tę groszówkę przed onemi chłopczyskami skryję, żem to spódniczątka nijakiego nie miała, ano i kieszeni, inom w chłopczyńskiej koszuli krowy pasła, co mi ją „ujna,“ niech jej ta Bóg da niebo! ze swego Staszka zdała. Koszula, jak koszula; niebardzo ta jeszcze porwana była, ino że mi do kolan nie posię-