Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chem, tudzież siwemi, mocno ocienionemi oczyma, pod brwią wązką, czarną. Oczy te, w przeciwieństwie do owego częstego uśmiechu, miewały jakieś surowe, zadumane spojrzenia, bardzo podobne do tych, jakie zdawna kogoś oczekujący człowiek na drogę rzuca.
Wspaniały, lekko pochylony kark, proste o szczupłych barkach plecy, pierś wydatna, acz drobna, giętkie, ślicznie zarysowane ramiona, a przytem ten rytmiczny, właściwy jej chodowi ruch gibkich, w lirę wygiętych bioder, nadawały tej zapracowanej, dźwigającej wodę kobiecie taką linię, jaka rzadko bywa udziałem wytwornych nawet piękności.
Kiedy szła, podgięta nieco spodnica ukazywała grubą, pięknie zawsze dopraną, lubo nieco siwawą koszulę i odkrywała aż powyżej kostek bose, lekko złotawe i zaróżowione nogi, z niedużemi, ciemniejszemi stopami.
Stopy te zdawały się nieproporcyonalnie małe do tych silnych, dwu śpiżowym słupom podobnych, podstaw, na których wspierało się to jędrne, soczyste, pełne krwi świeżej i młodego zdrowia ciało.
Na tych niewielkich, zwykle przez całe lato bosych stopach, tkwiły zimą ciężkie, słomą