Strona:Maria Konopnicka - Miłosierdzie gminy.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale jeden i drugi ogląda się ku drzwiom. Czemu nie przyszedł Probst? Spodziewano się, że pierwszy do licytacyi stanie, a jego dotąd niema.
Ucicha nareszcie w sali, a pan radca podnosi głowę od biurka, przy którem stojąc, czytał papier jakiś.
Jest to młody jeszcze, przystojny i okazały szatyn, którego niewielka łysina niemal że nie szpeci wcale. Twarz ma mięsistą, okrągłą, wąs rudawy, spojrzenie otwarte, jasne. Ubrany z pewnym wykwintem, u szwajcarskich urzędników niezwykłym. Szczególniej uderza śnieżny gors u koszuli, na którym błyszczą drobne złote spinki. Podniósłszy głowę, pan radca oczy mruży i z nad złotych okularów po obecnych patrzy. W tej chwili właśnie woźny drzwi zamyka. Zdaje się, że już nikt więcej nie przyjdzie.
— No, moi panowie — odzywa się pan radca, przeciągając palcem tłustej białej ręki pomiędzy przyciasnym kołnierzykiem a pełną, nieco nabrzmiałą szyją — No, moi panowie, mamy dziś, jak wiecie, posiedzenie sekcyi[1] dobroczynności w gminie. Czy tak?
— Tak, tak! — odzywa się kilka głosów w sali.
— A więc, moi panowie — dodaje radca, zapuszczając palec między kołnierzyk a kark, kładący się na nim fałdą tłustej skóry — a więc możemy zaczynać!

— Tak, tak! — odzywają się ponownie głosy.

  1. Sekcya — oddział.