Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed panią Kantorową miałem wielki respekt, chociaż była dla mnie bardzo łaskawą i dała mi nawet kilka razy po trzy grosze za moje dobre czytanie, lecz widziałem ją czasem w srogim gniewie, a wtedy napełniała mnie strachem. Była tam u niéj na tabliczce wymalowana ośla głowa; ów order zawieszano na szyi za niesforność lub lenistwo, a odznaczona nim winowajczyni odbierała karę przy końcu godzin; albo klęczeć musiała ze spuszczoną głową, powtarzając raz po raz głośno: „ich werd’s nicht mehr thun!“ — albo dostawała linią po palcach, przy czem zwyczajnie Malchen trzymała jéj rękę, a pani Kantorowa uderzała energicznie.
Takie patryarchalne stosunki szkolne dawno już minęły, panie Ludwiku; miło mi, na widok tych murów, przypomnieć je sobie po sześćdziesięciu kilku latach, jako też odfotografować w méj wyobraźni osoby, które tu widywałem. Ze szwadronu koleżanek moich u pani Kantorowéj spotykam już tylko jednę czasem na ulicy, sed quae mutatio rernm! Z téj hałaśliwéj i rezolutnéj dziewczynki, która wywierała wpływ na towarzyszki swoje, darząc je karmelkami i ciastkami, bo ojciec jéj był cukiernikiem, teraz zrobiła się stara, zgarbiona babina, wlokąca ledwo swe nogi za sobą. Oprócz pastora Friedericha, wymienię ci tutaj jego konfratra, bodajnie starszego w urzędzie, pastora Fischera, który się znał z moim ojcem i nieraz z nim na ulicy toczył rozchowory; fizyonomia jego mogła mi utkwić w pamięci, była bowiem bardzo szpetna, odznaczając się dużym, śpiczastym nosem, zapadłemi policzkami i chudą, wystającą brodą.
Daléj po za kościół luterski trudzić się nie potrzebujemy; jak wszędzie w naszem mieście — i tam się z biegiem czasu znacznie zmieniło. Gdy do szkół cho-