Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Verdurin. Niech nas Bóg strzeże od niego; jest nudny, głupi i źle wychowany.
Wobec tych słów, Cottard objawił równocześnie swoje zdziwienie i swoje poddanie, jak wobec prawdy przeczącej wszystkiemu w co wierzył dotąd, ale oczywistej i nieodpartej. Pochylając ze wzruszoną i trwożliwą miną nos nad talerzem, zadowolił się wykrzyknikiem: „A! a! a! a!” przebiegając raczkiem, w regularnym odwrocie dokonanym w głąb samego siebie, gamę obejmującą cały rejestr jego głosu. I już nie było więcej mowy o Swannie u Verdurinów.

I tak, salon, który zjednoczył Swanna i Odetę, stał się przeszkodą do ich spotkań. Odeta nie mówiła już, jak w pierwszych czasach miłości: „W każdym razie zobaczymy się jutro wieczór, jest kolacja u Verdurinów”; ale: „Nie będziemy się mogli zobaczyć jutro, jest kolacja u Verdurinów”. Albo Verdurinowie mieli zabrać Odetę do Opéra-Comique na Noc Kleopatry; Swann czytał w oczach Odety lęk, że mógłby ją poprosić o to żeby nie szła. Niegdyś nie mógł się powstrzymać, aby nie ucałować w przelocie owego lęku na twarzy kochanki, ale obecnie przywodził go ten wyraz do rozpaczy. „To nie jest przecież gniew, powiadał sam sobie, to czego doświadczam, gdy widzę, jak

24