Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosiłem w pamięci parę płomiennych oczu wyzierających z pełnych i błyszczących policzków, obecnie twarz Gilberty nastręczała mi uparcie coś, czegom sobie właśnie nie przypominał: jakieś wydłużenie nosa, które, kojarząc się z innemi rysami, przybierało wagę cech określających w historji naturalnej gatunek, i przeobrażało ją w dziewczynkę z rodzaju ryjkowatych. Gotowałem się skorzystać z tej upragnionej chwili dla wykończenia obrazu Gilberty (który przysposabiałem sobie zawczasu i którego już nie mogłem odnaleźć w głowie), tak aby w długich godzinach samotności móc być pewnym, że to ją sobie przypominam; że to moją miłość dla niej pomnażam stopniowo nakształt tworzonego dzieła. W tem ona rzucała mi piłkę; i jak ów filizof-idealista, którego ciało uwzględnia świat zewnętrzny, mimo że jego inteligencja w istnienie tego świata nie wierzy, tak to samo ja, które zleciło mi pozdrowić Gilbertę jeszcze przed jej utożsamieniem, kazało mi teraz chwytać piłkę, którą mi podawała: jak gdyby to była koleżanka, z którą przyszedłem się bawić, a nie siostrzana dusza, z którą przyszedłem się połączyć! I to samo ja kazało mi przez grzeczność mówić Gilbercie aż do chwili rozstania tysiąc uprzejmych i nieznaczących rzeczy; i nie pozwalało mi ani zachować milczenia, w czasie którego mógłbym wreszcie położyć znów rękę na nieodzownym a za-

209