Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odetę; twarz miała bladą z czerwonemi punkcikami, rysy ostre i mizerne, ale patrzała nań oczami pełnemi czułości, gotowemi oderwać się jak łzy i upaść na niego. Czuł iż ją kocha tak, że byłby ją chciał zaraz zabrać z sobą. Naraz, Odeta obróciła dłoń, popatrzała na mały zegareczek i rzekła: „Muszę już iść”. Pożegnała się jednako ze wszystkimi, nie biorąc Swanna na bok, nie mówiąc mu gdzie go zobaczy wieczór albo nazajutrz. Nie śmiał jej pytać, byłby pragnął iść za nią, ale nie mógł się obrócić ku Odecie, zmuszony odpowiedzieć z uśmiechem na jakieś pytanie pani Verdurin; serce biło mu straszliwie, nienawidził Odety, byłby chciał wydrzeć jej te oczy, które tak kochał przed chwilą, zmiażdżyć jej zniszczone policzki. Szedł dalej w górę z panią Verdurin, to znaczy oddalał się z każdym krokiem od Odety, która schodziła w dół w przeciwnym kierunku. Po sekundzie było już kilka godzin, jak odeszła. Malarz zwrócił uwagę Swanna, że Napoleon III wymknął się w chwilę po niej. „To było z pewnością umówione — dodał — musieli się spotkać na dole, ale dla zachowania pozorów nie chcieli się żegnać równocześnie. Ona jest jego kochanką”. Nieznajomy młodzieniec zaczął płakać. Swann próbował go pocieszać. „Ostatecznie, ona ma rację, rzekł ocierając mu oczy i zdejmując mu fez, aby mu było wygodniej. Ja

172