Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie daje im wiary; ale o ileż bardziej, jeżeli daje wiarę!
Ale — powiadał sobie Swann — jak ją chronić? Mógłby ją może ubezpieczyć od pewnej kobiety, ależ istnieją setki innych! I zrozumiał, jakie szaleństwo wstąpiło weń, kiedy, owego wieczora, gdy nie zastał Odety u państwa Verdurin, zaczął pragnąć posiadania — zawsze niemożebnego — drugiej istoty.
Szczęściem dla Swanna, pod nowem cierpieniem, które wdarło się w jego duszę niby horda najeźdźców, istniał grunt natury dawniejszej, łagodniejszej, i pracującej w milczeniu, niby komórki zranionego organu, które zabierają się natychmiast do tego aby odbudować uszkodzone tkanki, lub mięśnie sparaliżowanej kończyny, silące się podjąć swoje ruchy. Ci dawniejsi, bardziej przyrodzeni mieszkańcy duszy Swanna, pochłonęli na chwilę wszystkie jego siły w tej podziemnej leczniczej pracy, która rekonwalescentowi lub człowiekowi operowanemu daje złudzenie spokoju.
Tym razem owo odprężenie nastąpiło nietyle — jak zwykle bywało — w mózgu Swanna, ile raczej w jego sercu. Ale wszystkie rzeczy w życiu, które raz istniały, dążą do tego aby się odrodzić. Niby konające zwierzę, wstrząsane na nowo skurczem konwulsyj które zdawały się skończone, to samo cier-

147