Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pytań, oczywistości odpowiedzi. Najpierw samotny fortepian skarżył się niby ptak opuszczony przez towarzyszkę; skrzypce usłyszały go, odpowiedziały mu jak gdyby z sąsiedniego drzewa. Było to jakby na początku świata; jakgdyby było tylko ich dwoje na ziemi, lub raczej w owym świecie zamkniętym wszystkiemu innemu, wzniesionym logiką twórcy gdzie będzie zawsze tylko ich dwoje. Światem tym — sonata. Czy to jest ptak, czy niekompletna jeszcze dusza leciutkiej frazy, czy niewidzialna i żaląca się wróżka, której tkliwe skargi powtarza później fortepian? Krzyki jej były tak nagłe, że skrzypek musiał coprędzej ująć smyczek, aby je pochwycić. Cudowny ptak! Skrzypek próbował go urzec, obłaskawić, ująć. Już wszedł w jego duszę, już zbudzona melodja miotała naprawdę opętanem ciałem skrzypka niby ciałem medjum. Swann wiedział, że fraza odezwie się jeszcze raz. I rozdwoił się tak doskonale, że oczekiwanie bliskiej chwili w której się znów znajdzie w jej obliczu, wstrząsnęła go szlochem podobnym temu jaki rodzi w nas piękny wiersz albo smutna wiadomość; nie wówczas, gdy jesteśmy sami, ale kiedy udzielamy ich przyjaciołom, oglądając w nich siebie samych niby kogoś drugiego, którego domniemane wzruszenie rozczula ich.
Fraza zjawiła się, ale tym razem poto, aby zawi-

127