Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieć sobie dokładnie linję dachu, barwę kamienia, które — nie umiałem powiedzieć czemu — zdawały mi się przez chwilę pełne, gotowe się rozchylić, wydać mi to, czego były jedynie pokrywą. Z pewnością tego rodzaju wrażenia nie mogły mi wrócić nadziei zostania kiedyś pisarzem i poetą, bo były zawsze związane z poszczególnym przedmiotem, pozbawionym wartości intelektualnej i nie skojarzonym z żadną oderwaną prawdą. Ale przynajmniej dawały mi przyjemność niewyrozumowaną, złudzenie jakiejś płodności i tem samem wyrywały mnie nudzie, poczuciu własnej bezsilności, jakiego doznawałem za każdym razem kiedym szukał filozoficznego tematu do wielkiego literackiego dzieła. Ale uczucie obowiązku, który mi nakładały owe wrażenia kształtu, zapachu lub barwy, każąc mi dotrzeć do tego co się kryje za niemi, było tak ciężkie, że rychło zacząłem szukać wymówek, któreby mi pozwoliły umknąć się tym wysiłkom i oszczędzić sobie tego mozołu.
Na szczęście, rodzice wołali mnie; czułem, że nie mam w danej chwili potrzebnego spokoju aby skutecznie wieść dalej swoje poszukiwania; że lepiej nie myśleć już o tem aż do powrotu i nie męczyć się zgóry bez rezultatu. Zaczem nie zajmowałem się już ową rzeczą nieznaną, która spowijała się w kształt albo w zapach; czułem się spokojny, ponieważ zabierałem ją do domu, pod płaszczem obra-

78