Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to tylko tyle, pani de Guermantes!” powiadała uważna i zdumiona mina, z jaką patrzyłem na ten obraz, oczywiście nie mający żadnego związku z temi, które pod tem samem mianem pani de Guermantes jawiły się tylekroć w moich snach. Obraz ten nie był, jak tamte, samowładnie stworzony przezemnie, ale skoczył mi do oczu pierwszy raz dopiero przed chwilą, w kościele; nie był tej samej przyrody, nie dał się barwić dowoli, jak tamte, które pozwalały się napoić pomarańczowym kolorem czarodziejskiej sylaby; ale był tak realny, że wszystko — nawet ten mały pryszczyk czerwieniący się w kąciku nosa — stwierdzało jego podległość prawidłom życia. Tak, w teatralnej apoteozie, falowanie sukni wróżki, drżenie jej małego palca, zdradzają obecność żywej aktorki, tam gdzie nie byliśmy pewni, czy nie mamy przed oczami czystej projekcji świetlnej.
Ale równocześnie, na tym obrazie, który przenikliwe oczy księżnej i jej wydatny nos przyszpilały do mojej wizji (może dlatego, że ten nos i te oczy najpierw dosięgły ową wizję, uczyniły w niej pierwszą rysę, w chwili gdy nie miałem jeszcze czasu pomyśleć, że kobieta, którą mam przed sobą, może być panią de Guermantes), na tym obrazie świeżym, nieodmiennym, próbowałem pomieścić myśl: „To jest pani de Guermantes”. Ale mogłem jedynie manipu-

72