Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieznane. Stawała w oknie niby w ramie nie pozwalającej jej patrzeć dalej niż na łódkę umocowaną niedaleko furtki. Podnosiła z roztargnieniem oczy, słysząc za drzewami głosy przechodzących; nim jeszcze ujrzała ich twarze, mogła być pewna, że nigdy nie znali ani nie poznają niewiernego, że nic w ich przeszłości nie nosi jego śladu, że nic w ich przyszłości nie będzie go nosiło. Czuło się, że dobrowolnie opuściła strony, gdzie mogłaby bodaj widzieć swego ukochanego, wybrawszy w cichej rezygnacji okolicę, która nie oglądała go nigdy. I ja patrzałem na nią, wracając ze spaceru drogą, którą — wiedziała o tem — on nie będzie nigdy szedł; patrzałem, jak z osmuconych rąk zdejmuje długie rękawiczki o bezużytecznym wdzięku.
Nigdy, puszczając się w stronę Guermantes, nie mogliśmy dotrzeć do źródeł Vivonne, o których często myślałem i które miały dla mnie istność tak oderwaną, tak idealną, że, kiedy mi powiedziano iż znajdują się w naszym departamencie, o ileś tam kilometrów od Combray, uczułem się równie zdziwiony, co w dniu kiedym się dowiedział o innym dokładnym punkcie ziemi, gdzie otwierało się w starożytności wejście do Piekieł. Nigdy również nie mogliśmy zajść do kresu, do którego tak byłbym pragnął dotrzeć, do samego Guermantes. Wiedzia-

65