Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzonych nad książką. Kiedym się zmęczył czytaniem w pokoju całe rano, wówczas, narzucając pled, wychodziłem; ciało moje, zmuszone do długiego bezruchu, ale naładowane skupioną energją i chyżością, potrzebowało, niby puszczony bąk, wyładować się we wszystkich kierunkach. Ściany domów, żywopłot w Tansonville, drzewa w Roussainville, zarośla koło Montjouvain, obrywały ciosy parasola lub laski, słyszały radosne okrzyki, — zastępcze wyładowanie skłębionych myśli, które mnie ożywiały i które nie osiągnęły ukojenia świadomości, przełożywszy lubość łatwiejszych i bezpośrednich odprężeń nad wolną i trudną introspekcję. Większość rzekomych wykładów tego cośmy odczuli uwalnia nas jedynie od naszych uczuć wydobywając je z nas w mętnym kształcie, który niczego nam nie uświadamia.
Kiedy próbuję zrobić rachunek tego com winien stronie Méséglise, skromnych odkryć których ona była przypadkową ramą lub nieodzownym bodźcem, przypominam sobie, iż owej jesieni, na takiej przechadzce, w pobliżu zarośli osłaniających Montjouvain, pierwszy raz uderzył mnie rozdźwięk między naszemi wrażeniami a ich zwykłym wyrazem. Po godzinie deszczu i wiatru z któremi walczyłem radośnie, przybyłem nad sadzawkę w Montjouvain, do krytej dachówką chatki, gdzie ogrod-

39