Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją, żałowałem żem nie miał czasu i konceptu na to aby ją obrazić, aby jej zadać ból, zmusić ją do pamiętania o mnie. Wydała mi się tak piękna, że byłbym chciał wrócić do niej, aby krzyknąć wzruszając ramionami: „Jakaś ty brzydka, śmieszna, jaka odpychająca!” Tymczasem oddalałem się, unosząc na zawsze, jako pierwszy typ szczęścia, niedostępnego — mocą naturalnych i nieubłaganych praw — dzieciom mojego gatunku, obraz rudej dziewczynki z różowemi plamkami, która trzyma łopatkę i śmieje się, rzucając na mnie długie spojrzenia, obojętne i skryte. Odtąd czar, którym jej imię, usłyszane wspólnie przez nas oboje, napoiło miejsce pod różowemi głogami, miał objąć, powlec, nasycić wszystko co było jej bliskie; jej dziadków, których moi dziadkowie mieli niewysłowione szczęście znać, wzniosły zawód agenta giełdowego, bolesną dzielnicę Pól Elizejskich, gdzie Gilberta mieszkała w Paryżu.
— Leonjo, rzekł za powrotem dziadek, żałowałem żeś nie była z nami. Nie poznałabyś Tansonville. Gdybym śmiał, byłbym ci uciął gałąź różowego głogu, który tak lubiłaś.
Zazwyczaj dziadek opowiadał tak naszą przechadzkę cioci Leonji, czyto dla rozerwania jej, czy że nie stracił jeszcze nadziei wyciągnięcia jej z domu. Ciocia bardzo lubiła niegdyś tę posiadłość; pozatem Swann był ostatnim gościem, którego znosi-

20