Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmowie często potrącała rzeczy tak dobrze mu znajome, jego zbiory, jego pokój, starego służącego, bankiera u którego Swann lokował kapitały. Ten ostatni obraz: bankier, przypomniał Swannowi, że trzeba mu podjąć pieniądze. W istocie, gdyby w tym miesiącu mniej hojnie przyszedł Odecie z pomocą niż w zeszłym w którym dał jej pięć tysięcy franków, gdyby jej nie ofiarował upragnionej diamentowej riwiery, nie odnowiłby w Odecie podziwu dla jego hojności; nie odrodziłby jej wdzięczności, która go czyniła tak szczęśliwym; naraziłby się wręcz na przypuszczenie że jego miłość się zmniejszyła, skoro jej dotykalne objawy maleją. Wówczas, nagle Swann zapytał sam siebie, czy nie to właśnie znaczy „utrzymywać” kobietę (jakgdyby w istocie owo pojęcie „utrzymywania” mogło się wyłaniać z elementów wcale nie tajemniczych ani przewrotnych, ale należących do jego codziennego i prywatnego życia, jak ten banknot tysiącfrankowy, domowy i zwyczajny, przedarty i sklejony, który jego kamerdyner, zapłaciwszy rachunki miesięczne i komorne, włożył do szuflady starego biurka, skąd go wziął Swann, aby, wraz z czterema innemi, posłać go Odecie) i czy nie można zastosować do Odety, od czasu ich znajomości (bo nie posądzał jej ani przez chwilę, aby mogła kiedykolwiek wprzódy przyjąć pieniądze od kogo innego), tego słowa „utrzyman-

227