Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyczące spędzenia czasu i „nie zdawać sprawy” z użytku swoich dni, raz wspomniała Swannowi o przyjaciółce, która ją zaprosiła i u której wszystko było „z epoki”. Ale Swann nie zdołał z niej wydobyć, co to była za epoka. Zastanowiwszy się, Odeta odpowiedziała wreszcie, że to było „średnowieczne”. Rozumiała przez to, że były tam boazerje. W jakiś czas potem, znów wspomniała o przyjaciółce i dodała wahająco, z ową porozumiewawczą miną, z jaką cytujemy osobę z którą jedliśmy obiad wczoraj, której nazwiska nigdyśmy nie słyszeli, ale którą gospodarze domu najwyraźniej uważali za kogoś tak sławnego, że zapewne każdy będzie wiedział o kim się mówi: „Ma salę jadalną z... wieku... osiemnastego.” Wydawało się jej to zresztą okropne, nagie, jakgdyby dom nie był skończony; kobiety wyglądają w tem fatalnie, ta moda nigdy się nie przyjmie. Wreszcie, wracając do tego za trzecim razem, Odeta pokazała Swannowi adres artysty, który zrobił ową jadalnię: miała ochotę sprowadzić go, kiedy będzie miała pieniądze, i spytać czyby nie mógł jej zrobić coś podobnego. Oczywiście nie taką samą, ale tę o której marzyła i na którą niestety rozmiary jej willi nie pozwalały: z wysokiemi kredensami, z meblami w stylu Odrodzenia, z kominkami jak w zamku w Blois. Tego dnia zdradziła Swannowi, co myśli o jego domu na quai d’Orléans: kiedy