Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanie jej, lub nawet chęć nie widzenia jej już, co nie groziło mu zbytniem ryzykiem, skoro, cobądź napisał do niej w ciągu dnia, miał ją nieodzownie ujrzeć wieczorem i odwieźć ją do domu.
Pewnego razu pomyślawszy ze znudzeniem o tym nieuchronnym wspólnym powrocie, Swann powiózł aż do Lasku swoją gryzetkę, aby opóźnić chwilę przybycia do Verdurinów. Zjawił się tam tak późno, iż Odeta, sądząc że już nie przyjdzie, wyszła. Widząc że jej już niema w salonie, Swann uczuł ból w sercu; drżał, że będzie pozbawiony przyjemności, którą zmierzył pierwszy raz, mając dotąd tę pewność iż zobaczy Odetę kiedy zechce, co we wszystkich naszych przyjemnościach zmniejsza ich rozmiary, lub wręcz nie pozwala ich dostrzec.
— Czy widziałaś jak mu oko zbielało, kiedy spostrzegł że jej niema? — rzekł Verdurin do żony. — Można powiedzieć, że nasz Swann wdepnął.
— Oko zbielało? — zapytał gwałtownie doktór Cottard, który, zaszedłszy na chwilę do chorego, wrócił po żonę i nie wiedział o kim mowa.
— Jakto, nie spotkał pan przed bramą najpiękniejszego ze Swannów?
— Nie. Swann był tutaj?
— Och, tylko chwilę. Mieliśmy zaszczyt oglądać Swanna bardzo podnieconego, bardzo nerwowego. Rozumie pan, Odeta wyszła.