Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszelkich stosunków z „młodym Verdurin”, jak go nazywał. Uważał go, nieco sumarycznie, za człowieka, który — zachowawszy zresztą liczne miljony —  — ugrzązł w „bohemie” i w hołocie. Jednego dnia, dziadek dostał list od Swanna, z zapytaniem czyby go nie mógł zapoznać z Verdurinami. „Baczność! baczność! wykrzyknął dziadek; to mnie wcale nie dziwi, naszego Swanna nieuchronnie czekał taki koniec. Ładne towarzystwo! Popierwsze, nie mogę zrobić tego o co mnie prosi, bo nie znam już pana Verdurin. A potem, musi się w tem kryć jakaś babska historja, ja się nie wdaję w takie sprawy. Haha! to będzie ładna zabawa, jeżeli Swann wdepnie w tych Verdurinów!”
Po odmownej odpowiedzi dziadka, Odeta sama wprowadziła Swanna do państwa Verdurin.
W dniu, w którym Swann się zjawił, Verdurinowie mieli na obiedzie doktora Cottard z żoną, młodego pianistę z ciotką, wreszcie malarza, który wówczas cieszył się ich łaską; w ciągu wieczora przybyło jeszcze paru innych wiernych.
Doktór Cottard nigdy nie wiedział całkiem na pewno, z jakiego tonu ma komuś odpowiedzieć; czy partner żartuje, czy mówi serjo. Na wszelki wypadek, doktór okraszał stale twarz szkicem konwencjonalnego i prowizorycznego uśmiechu, którego

114