Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warji postradał swoją czerwień, bywał już opalowy, przeszywał go nawskroś długi promień księżyca, który rozszerzał się i drgał wszystkiemi zmarszczkami wody. Wówczas, zbliżając się do domu, spostrzegaliśmy jakąś postać w progu, a mama mówiła:
— Mój Boże, to Franciszka czatuje na nas, ciocia jest niespokojna; bo też wracamy bardzo późno!
I, nie tracąc czasu na rozbieranie się, szliśmy szybko do cioci Leonji, aby ją uspokoić i dowieść jej, że, wbrew temu co już sobie roiła, nie stało się nam nic: poszliśmy tylko „w stronę Guermantes”. Ano, kiedy się pójdzie w tamtą stronę, ciocia wie przecie, że nigdy nie można być pewnym o której się wróci.
— Widzisz, Franciszko, powiadała ciocia, a ja ci mówiłam, że oni poszli w stronę Guermantes. Mój Boże! ależ muszą być głodni! a baranina całkiem musiała wyschnąć od tego czekania. No bo jakże to można wracać o takiej porze! Jakto, naprawdę poszliście w stronę Guermantes?
— Myślałam, żeś ty wiedziała o tem, Leonjo, mówiła mama. Sądziłam, że Franciszka widziała nas jakeśmy wychodzili furtką.
Bo dokoła Combray były dwie „strony” przechadzek, i tak przeciwne, że, zależnie od tego w którą się miało iść, wychodziło się z domu inną bramą.

6