Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ścianie, ale zarazem czyniąc z bliskości ojca rodzaj szantażu i mając nadzieję, że, dla uniknięcia spotkania mojego z ojcem w tej sytuacji, mama powie mi: „Wracaj do siebie, przyjdę”. Było za późno, ojciec stał przed nami. Bezradnie wyszeptałem słowa, których nikt nie słyszał: „Jestem zgubiony!”
Stało się inaczej. Ojciec naruszał stale przywileje, które zdobyłem w szerszych paktach przyznawanych mi przez matkę i babkę, ponieważ nie troszczył się o zasady i nie było z nim „prawa narodów”. Dla jakiejś racji zupełnie przypadkowej, lub nawet bez racji, obcinał mi w ostatniej chwili jakiś spacer tak tradycyjny, tak uświęcony, że nie można było pozbawić mnie go bez krzywoprzysięstwa. Czasem, jak zrobił jeszcze tego wieczora, powiadał mi, o wiele przed godziną urzędową: „No, idź się położyć, żadnych wyjaśnień!” Ale także, dlatego że nie miał (w rozumieniu babki) zasad, nie mógł, ściśle biorąc, być nieugięty. Popatrzył na mnie chwilę, zdziwiony i zagniewany; poczem, skoro mama wytłumaczyła mu z zakłopotaniem co się stało, rzekł:
— No to idź do niego, skoro mówiłaś, że ci się nie chce spać; zostań trochę w jego pokoju, ja nie potrzebuję niczego.
— Ależ, mój drogi, odparła nieśmiało matka, to,

83