Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je dobrze po lęku, który je poprzedzał, jak i po srogości kary, która po nich następowała; i wiedziałem, że błąd jaki właśnie popełniłem jest — mimo że nieskończenie cięższy — z tej samej rodziny co owe inne, za które bywałem surowo ukarany. Kiedy wyjdę naprzeciw matki w chwili gdy będzie szła spać, a ona zobaczy, że ja się nie położyłam poto aby jej jeszcze raz w korytarzu powiedzieć dobranoc, nie pozwolą mi zostać w domu, oddadzą mnie od jutra do internatu; to było pewne. I cóż! choćbym się miał rzucić z okna w pięć minut później, wolałem nawet to. W tej chwili chciałem tylko mamy, musiałem jej powiedzieć dobranoc; zbyt daleko zaszedłem na drodze wiodącej do ziszczenia tej żądzy, aby móc się wrócić.
Usłyszałem rodziców, którzy odprowadzali Swanna; kiedy dzwonek u furtki oznajmił mi że gość odszedł, zbliżyłem się do okna. Mama pytała ojca, czy mu smakowała langusta i czy pan Swann dobierał kawowych i pistacjowych lodów.
— Wydały mi się trochę mdłe, rzekła matka; myślę, że na drugi raz trzeba będzie spróbować innego smaku.
— Nie umiem powiedzieć, jak mi się Swann wydaje zmieniony, rzekła ciotka; ależ się zestarzał!
Ciotka tak nawykła widzieć w Swannie zawsze

79