Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

; ciocia miała najwidoczniej okropny sen; nie mogła mnie widzieć w tej pozycji, a ja stałem nie wiedząc czy mam postąpić czy oddalić się; ale już zdawało mi się, że wróciła do poczucia rzeczywistości i poznała kłamstwo widzeń, które ją przestraszyły; uśmiech radości, pobożnej wdzięczności Bogu, który pozwala aby życie było mniej okrutne niż sny, oświecił słabo jej twarz. Przyzwyczajona mówić do siebie półgłosem kiedy myślała że jest sama, szepnęła:
— Bogu niech będzie chwała, to całego zmartwienia tylko tyle, że kuchta rodzi. A już mi się śniło, że mój biedny Oktaw zmartwychwstał i chciał, żebym co dzień chodziła na spacer!
Ręka jej sięgnęła do różańca, leżącego na stoliczku, ale ogarniający ją sen nie zostawił jej siły na ujęcie go; zasnęła z powrotem uspokojona, a ja wyszedłem na palcach, tak, że ani ciocia, ani nikt inny nie dowiedzieli się com usłyszał.
Kiedy mówię, że poza wypadkami bardzo rzadkiemi, jak ten poród, tryb życia cioci nie ulegał nigdy zmianie, nie mówię o tych zmianach, które, zawsze jednakie, powtarzając się w prawidłowych odstępach, wprowadzały w jednostajność jedynie rodzaj wtórnej jednostajności. Naprzykład w każdą sobotę, kiedy Franciszka szła popołudniu na targ

205