Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mszą w zapach niebielonego płótna, aby kupić jakąś chusteczkę; a pokaże ją mamie, wyginając talję, pryncypał, który, gotując się zamykać, zaszedł właśnie do pokoju za sklepem, aby włożyć świąteczny surdut i umyć ręce, mając zwyczaj co pięć minut, nawet w najbardziej żałosnych okolicznościach, zacierać je z miną junacką, hulaszczą i pewną siebie.
Kiedy po mszy wstępowało się powiedzieć Teodorowi, aby przyniósł babkę większą niż zwykle, bo krewniacy nasi skorzystali z pogody i przybyli z Thiberzy na śniadanie, miało się przed sobą wieżę, która, złocista i wypieczona sama niby większa święcona baba, ze skórką i lepiącym się lukrem słońca, kłuła swojem ostrzem błękit nieba. A wieczorem, kiedy wracałem ze spaceru i myślałem o chwili gdy trzeba będzie niebawem powiedzieć dobranoc matce i już jej nie ujrzeć, — wieża była przeciwnie w kończącym się dniu tak łagodna, że wyglądała jakby ją położono niby poduszkę z ciemnego aksamitu na pobladłem niebie, które ustąpiło pod jej naciskiem, wgłębiając się lekko aby jej zrobić miejsce i otulając jej brzegi; a krzyki ptaków, które krążyły dokoła, zdawały się wzmagać milczenie wieży, zaostrzać jeszcze jej wierzchołek dając jej coś niewysłowionego.
Nawet w wyprawach jakie robiliśmy za kościół, tam gdzie jej już nie było widać, wszystko zdawa-

131