Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moje biedne ramię, które jeszcze tak schudło tego roku.
A potem:
— Franciszko, nie słyszałaś tego dzwonienia od którego omało głowa mi nie pękła?
— Nie, proszę pani.
— Och, moje dziecko, musisz mieć tęgą głowę, możesz podziękować panu Bogu. To Magielonka była po doktora Piperaud. Wyszedł zaraz potem z nią i oboje skręcili w ulicę Ptasią. Musiało jakieś dziecko zachorować.
— Och, Boże ty mój! wzdychała Franciszka, nie zdolna słyszeć o nieszczęściu, które się zdarzyło komuś obcemu, nawet w odległej stronie świata, aby nie zacząć jęczeć.
— Franciszko, dla kogo to dzwonili pozgonne? Och, Boże, to pani Rousseau. Toć ja zapomniałam, że ona umarła zeszłej nocy. Och, czas już żeby dobry Bóg powołał mnie do siebie, nie wiem sama co się dzieje z moją głową od śmierci biednego Oktawa. Ale ja ci zabieram czas, moje dziecko.
— Och, nie, proszę pani, mój czas nie jest taki drogi; ten który go stworzył, nie sprzedał go nam. Popatrzę tylko, czy ogień w kuchni nie wygasł.
Tak Franciszka i ciocia Leonja szacowały razem, w ciągu tego rannego posiedzenia, pierwsze wypadki dnia. Ale niekiedy wypadki te przybie-

115