Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że jeszcze niema pięknej pogody, w dniu naszego przybycia tuż przed Wielkanocą, często mroźną jeszcze i wietrzną. Mama pytała ją o córkę i o siostrzeńców, i czy wnuczek jest ładny, i co zamierzają z nim począć, czy podobny jest do swojej babci.
A kiedy już nie było gości, mama, która wiedziała, że Franciszka opłakuje jeszcze swoich zmarłych od wielu lat rodziców, mówiła z nią o nich ze słodyczą, pytała o tysiące szczegółów z ich życia.
Odgadła, że Franciszka nie lubi swego zięcia i że on jej psuje przyjemność towarzystwa córki, z którą przy nim nie mogła rozmawiać tak swobodnie. Toteż, kiedy Franciszka wybierała się do nich o kilka mil od Combray, mama mówiła z uśmiechem:
— Prawda, Franciszko, gdyby Juljan musiał wyjść z domu, i gdybyś miała Małgosię samą przez cały dzień, martwiłabyś się, alebyś się z tem pogodziła?
A Franciszka mówiła, śmiejąc się:
— Pani wie wszystko: pani jest gorsza niż te promienie X (wymawiała x z udaną trudnością i z uśmiechem, jakby żartując z samej siebie, że ona, nieuczona, używa tego naukowego terminu), które sprowadzono dla pani Oktawowej i które widzą, co człowiek ma w sercu.
I znikała, zawstydzona że się nią zajmują, mo-

112