Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ulica św. Ducha na którą wychodziła boczna furtka ogrodu; i te ulice Combray istnieją w okolicy mojej pamięci tak odległej, grającej kolorami tak odmiennemi od tych które obecnie barwią dla mnie świat, że w istocie wydają mi się wszystkie, i wraz z górującym nad niemi kościołem na rynku, bardziej jeszcze nierealne niż obrazy czarnoksięskiej latarni i że chwilami wydaje mi się, iż móc jeszcze przejść ulicą św. Hilarego, móc wynająć pokój przy ulicy Ptasiej, — w starej gospodzie pod Ustrzelonym Ptakiem, z której suteren bił zapach potraw, dotąd jeszcze chwilami wznoszący się we mnie, równie ulotny i równie gorący — byłoby drogą do styczności z Zaświatem cudowniejszą i bardziej nadprzyrodzoną niż zapoznanie się z Golem lub rozmowa z Genowefą Brabancką.
Krewniaczka dziadka — moja cioteczna babka — u której mieszkaliśmy, była matką owej cioci Leonji, która od śmierci męża, wuja Oktawa, nie chciała już opuszczać najpierw Combray, potem w Combray swego domu, potem pokoju, potem łóżka, i nie „schodziła” już, wciąż leżąc w nieokreślonym stanie zgryzoty, osłabienia, choroby, manji i dewocji. Jej osobiste mieszkanie wychodziło na ulicę św. Jakóba, która kończyła się o wiele dalej Wielką Łąką (w przeciwieństwie do Małej Łąki, zieleniącej się w środku miasta, między trzema u-

104