Przejdź do zawartości

Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skąd ty wziąłeś te pojęcia?... — bąknął.
— Nauczyłem się myśleć, myśleć samoistnie, zastanawiać... Miałem czas, nie tyle w lazarecie, ale potem, gdy wyszedłszy z lazaretu, pełniłem lekką służbę łącznikową poza frontem, we Flandrji.
— A gdzież to przerobiłeś się na takiego Polaka?
— Tam, we Flandrji! — odrzekł Wiktor, zapalił papierosa i ozwał się z uśmiechem: — Nie zgadnie ojciec, kto przefasonował mnie tak gruntownie, kto zamienił mnie w Polaka?... Nie Polak, lecz... Niemiec, rodowity Niemiec, Berlińczyk. Szczęśliwy traf chciał, że spotkałem w życiu takiego człowieka, taką piękną duszę... Niestety umarł, skutkiem rany w płuca... Z nim to przeżyłem długie, niezapomniane godziny na stacji węzłowej. Nazywał się Kaufmann, jeśli ojciec ciekaw jego nazwiska. Był krewnym ministra kolonji Solfa i skoligaconym wysoko.
— A cóż on miał wspólnego z Polską?
— Zgoła nic!
— A więc jakże to być mogło? Zagadka!
— Spiritus flat ubi vult. Duch lata niekiedy dziwnemi szlakami. Kaufmann był historykiem. Miał wkrótce zostać docentem. Wczytując się w dzieje Prus i Niemiec, zrobił straszne, druzgocące odkrycie. Ale to długa historja.
— Mów! Mów! — ozwał się z pod okna głos panny Matyldy.
— Zrozumiał on, ze historja Prus jest jednym, nieprzerwanym łańcuchem kłamstwa, wiarołomstwa, bandytyzmu, grabieży i mordów, że duch dziejów pruskich jest rdzennie podły a Prusacy są najpaskudniejszym narodem, zakałą ludzkości... Kaufmann cierpiał nad tem, jak tylko cierpieć potrafi szlachetna dusza i dramatem było dlań to, że... jest Prusakiem. „Umrę wkrótce — mówił mi kiedyś — i może dobrze, bo pragnąłbym odlecieć tysiące