Przejdź do zawartości

Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jedyny mój!.. Słuchaj! Ja za dziesięć dni mam brać ślub... Ja nie chcę. Wiktorze, ja z tobą wezmę ślub za dziesięć dni. Prędzej... Dzisiaj jeszcze wyprowadzę cię z tej sromoty, tej kaźni, wyrwę cię z rąk tych ludzi. Osłonię cię przed wszystkimi... Wiktorze, tyś mnie tak kochał, tak kochał! A ja ciebie tak kocham jak niewolnica...
Dosłał się w wiry malstroemu. Na ustach miał usta, które niedawno jeszcze całował szalenie, miał na sercu piękną kobietę w spazmie miłosnym, co grała potężnie na strunach jego organizmu, miał kochankę w bezbrzeżnem oddaniu, o jakiem napróżno śnił dawniej, i miał swój tryumf na tle perspektywy w ramy ze złota oprawionej.
— Ty jeden jesteś dla mnie stworzony i ja jedna dla ciebie... Wrócą nasze chwile radości... — nuciła płomienna syrena.
Woń rezedy mieszała się z zapachem jej szyi a duch romantyzmu, wyczarowany przez nią z prastarych murów baszty — wikłał go w czar balad miłosnych, w sieci rusałek, porywał junaka w odmęty szału.
A jednak szamotały się w nim moce na dno duszy zepchnięte, borykały się rozpaczliwie ze zalewającą je falą szału, walczyły z krwi jego wielkiem wołaniem, odrywały go od upojnego kielicha jej ust. Głos mocarny wołał tonącego na brzeg świadomości.
Aż raptem zerwał się na nogi jeszcze pijany żądzą i czarem tej chwili. Wyrwał się z objęć uwodnej dawnej kochanki, jakby nie ofiarowywała więźniowi wolności, nie składała mu siebie u stóp, nie obiecywała raju. Oprzytomniał i padł piersią na zimny mur celi, przywarł do niego jak tonący do skały rękoma i słuchał wycia burzy swych zmysłów nagle zaklętych, okiełznanych.
Ostatnie słowo wypowiedziała jego jaźń. Odnalazł całą swą głęboką odrazę dla tej kobiety i